Dwa światy
Wciąż trwająca pandemia koronawirusa skutkuje tym, że szkoły co jakiś czas “przeskakują” z trybu zajęć stacjonarnych na zdalnie (i odwrotnie). Tego typu zmiany, nie zawsze zapowiadane z należytym wyprzedzeniem z uwagi na takie wydarzenia losowe jak kwarantanny danych klas czy mało przewidywalne decyzje Ministerstwa Edukacji i Nauki powodują, że nauczyciele mają ogromną szansę w ciągu jednego roku szkolnego mieć wyraźne porównanie sposobu pracy danej grupy czy klasy w dwóch różnych realiach.
I, co ciekawe, okazuje się, że niektórzy uczniowie wręcz brylują w trakcie lekcji zdalnej, podczas gdy w nauczaniu stacjonarnym są cisi i schowani; część zadań wykonywanych w parach czy grupach daje zdecydowanie lepsze efekty dydaktyczne podczas działania na Zoomie czy Teamsach w porównaniu do bardzo podobnych ćwiczeń wykonywanych w sali; w końcu niektóre pomysły edukacyjne są kompletnie niemożliwe do realizacji w sali, a na onlajnie – jak najbardziej 😉
W “boju” nauczania stacjonarnego z lekcjami zdalnymi nie ma “wygranych”, ale “obaj zawodnicy” potrafią wyprowadzać bardzo celne “ciosy”, dlatego zapraszam Ciebie do lektury mojego krótkiego spojrzenia na oba te światy z punktu widzenia nauczyciela-praktyka 😉
W dobie postępującej cyfryzacji świata komunikacja zdalna wydaje się być znakiem przyszłości – bo przecież można z drugą osobą porozmawiać niezależnie od jej położenia na mapie świata, problemów z dojazdem na miejsce spotkania itp. Ale czy na pewno? Mam wrażenie, że na lekcji online to właśnie komunikacja z grupą najbardziej podupada – podczas gdy w kontakcie face-to-face z daną klasą czy zespołem studentów mogę poprowadzić płynne i aktywne zajęcia konwersacyjne, tak czasem zdarza się, że moje pytania i “zajawki” na zajęciach zdalnych zderzają się z głuchą ciszą po drugiej stronie – i nie jest to spowodowane problemami technicznymi 😉 Paradoksalnie jednak, na onlajnie bardzo dobrze wychodzi, najczęściej, praca w grupach między uczniami i studentami, gdzie przed każdym zespołem stawia się zadanie do wykonania z oczekiwanym efektem w formie mini-prezentacji, streszczenia wniosków z dyskusji czy utworzenia cyfrowej ulotki.
Podczas zajęć przez internet odkryłem, że im większa grupa tym częściej jest tak, że zadania zespołowe wychodzą świetnie, a konwersacje sterowane przez nauczyciela już niekoniecznie. Z takiego obrotu spraw można, z odpowiednią dozą niepewności, wyciągać wniosek, że zajęcia prywatne czy korepetycje online z 1-2 osobami mogą działać świetnie (co przecież od początku pandemii czynię), jednakże zajęcia w grupach szkolnych czy uniwersyteckich, gdzie w danym spotkaniu bierze udział od 8 do nawet 30 uczestników, zdecydowanie więcej “energii” i długofalowych efektów kształcenia przynoszą podczas zajęć stacjonarnych. Być może jednak moje wrażenia są spowodowane dość specyficznym układem mojej sali, który w założeniu ma wspierać właśnie tą komunikację interpersonalną podczas lekcji face-to-face w większych grupach.
Odstawiając jednak rozmówki w języku obcym na bok, należy z całą stanowczością podkreślić, że tylko podczas zajęć online mogłem zrealizować swoje dość szalone i nietuzinkowe projekty z wykorzystaniem gier komputerowych do celów dydaktycznych. Mam wrażenie, że takie zadania zupełnie “nie zagrałyby” w szkole, nawet przy założeniu, że w każdej sali jest dostępny odpowiednio skonfigurowany zestaw komputerowy czy konsola (co jak wiemy z doświadczenia – przy wiecznie niedofinansowanej edukacji nie ma szansy się stać). Młodzi ludzie od lat oglądają ‘gameplaye’ z lubianych przez siebie gier – jestem przekonany, że powoli docieramy do etapu, w którym ta dość specyficzna forma rozrywki może być również wykorzystywana do celów edukacyjnych.
Zajęcia online mogą również świetnie się spisywać przy lekcjach zorganizowanych wg schematu interaktywnego wprowadzenia do zadania i jego samodzielnej realizacji, w którym, na przykład, przez połowę spotkania omawiamy i ćwiczymy różne meandra dużego zadania (np. wypracowania maturalnego), a potem uczniowie czy kursanci muszą sami, na spokojnie, popracować nad jakimś ćwiczeniem. Tę formę e-learningu wykorzystuję wielokrotnie, w szczególności przy realizacji przez uczniów wspomnianych przed chwilą wypracowań – najpierw wprowadzamy się w sposoby tworzenia wypowiedzi pisemnej (np. rozprawki), a potem uciekamy do swoich “pokoików” (breakout rooms, gdzie w każdym jest tylko 1 osoba) lub się zupełnie rozłączamy w celu spokojnego pisania. Niektórym uczniom w lekcji stacjonarnej z tego typu zadaniem do wykonania zdecydowanie przeszkadza hałas, szuranie krzesełek czy kartek… W domu, o ile nie ma innych “przeszkadzajek”, tego problemu nie ma 😉
Co może zaskoczyć niektórych, jestem zdecydowanym zwolennikiem testów online. Naprawdę uważam, że jeśli jedyną możliwością przetestowania ucznia czy studenta jest test papierowy to znak, że ten sprawdzian jest do zmiany 😉 W swojej pracy skupiam się na nauczaniu umiejętności i ograniczaniu suchej wiedzy do minimum – skupiając się w swoich testach online na testowaniu umiejętności językowych według klucza maturalnego, czyli słuchanie i czytanie ze zrozumieniem (zadania zamknięte i otwarte) oraz umiejętność posługiwania się danym zakresem leksykalno-gramatycznym w zadaniach typu słowotwórstwo, transformacje czy uzupełnianie luk w krótkim tekście. I oczywiście, że moi podopieczni mogą ‘obejść system’ wspólnie pracując nad jednym testem – ale wszystkim swoim podopiecznym od dawna powtarzam, że to, że dostanie szóstkę dzięki używaniu “wspomagaczy” nie spowoduje, że po wyjeździe do np. Stanów Zjednoczonych nie będą mieć problemów z komunikacją.
Oczywiście, mi, jako (głównie) angliście, jest prosto mówić o umiejętnościach. Przypominam jednak, że mam również uprawnienia do nauczania historii i to właśnie w (jak dotąd) jedynym roku pracy jako historyk najwięcej “kombinowałem” przy testach online, wprowadzając zadania, które nawet przy podręczniku otwartym na biurku miały stanowić umiarkowane wyzwanie oraz nietypową formę powtórzenia wiadomości. Przecież to, że mój uczeń będzie w stanie wyrecytować informacje o danym zagadnieniu nie spowoduje, że w dorosłym życiu będzie w stanie wykorzystać tę wiedzę w pracy zawodowej (no chyba, że zostanie nauczycielem). Więc tak, jestem zdania, że podstawa programowa z przedmiotów ogólnokształcących w swoim obecnym kształcie jest bez sensu, ale nikt nie zabrania jej realizacji przy jednoczesnym nie zadręczaniu uczniów “wykuwaniem dat na blachę” 😉
Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, to być może zainteresują Ciebie inne moje posty i artykuły na temat nowoczesnej edukacji? 😉 Na przykład…
Polska szkoła marzeń, czyli o nadziei na super-edukację słów kilka